15.02.2019

Potrzebuję pomocy, rady


Pewna dziewczyna napisała mi list...

Szczęść Boże!
                        Mam na imię [...] i mam 17 lat. Mam problem, który ciągnie się za mną już od ponad 5 lat. Postanowiłam wreszcie z odwagą stanąć naprzeciw temu, jednak potrzebuję pomocy. Na ten blog natknęłam się przypadkowo. Pisałam już do różnych osób jednak nie dostałam odpowiedzi, dlatego mam nadzieję, że tutaj ktoś mi pomoże. Ale zacznę od początku...

Pochodzę z wierzącej i praktykującej osoby. Ja od małego chodziłam do kościoła, zawsze interesowałam się wiarą. Często zadawałam trudne pytania na lekcjach religii. Kiedy miałam około 10-12 lat poczułam coś co pchało mnie do kościoła i wzbudziło we mnie ogromną ciekawość dotyczącą życia zakonnego. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl aby wstąpić do zakonu. Ta myśl nie opuściła mnie. W wieku dojrzewania zaczęłam się nieco buntować tzn. uważałam że życie w zakonie nie jest dla mnie. Odsuwałam tą myśl i w żaden sposób nie chciałam się z nią zgodzić. Kiedyś jak u mnie w kościele były misje lub rekolekcje (dokładnie nie pamiętam) pojechałam z rodzicami na wieczorną mszę. Było wcześnie więc zatrzymaliśmy się na placu przed kościołem przy budce gdzie sprzedawała siostra loretanka różne dewocjonalia i prasę. Ja u niej kupowałam mnóstwo książek dlatego znałam się z siostrą i lubiła z nami rozmawiać. Podczas rozmowy dołączył się do nas ksiądz rekolekcjonista który wyszedł przed kościół aby rozdawać obrazki. Siostra wtedy w pewnym momencie przytuliła mnie i powiedziała: "Ty to chyba zostaniesz zakonnicą". Ja nieco się zdziwiłam i lekko przestraszyłam. siostra widząc to, powiedziała żebym się nie bała i nie chciała mnie przestraszyć. Ksiądz wtedy powiedział, że powołania nie muszę się bać. Od tamtej pory pamiętam to wydarzenie. Na początku Wielkiego Postu zaciągnęłam się do Ruchu Światło-Życie (oaza). To było niespodziewane. Po prostu powiedziałam, ze idę i już. Widzę w tym ogromną zasługę Pana Boga, bo wtedy miałam problemy z swoją wiarą. Brakowało mi silnego płomienia w sercu. Wstąpienia do tej grupy nie żałuję. Ona przywróciła mi życie, życie z Bogiem. Kocham teraz Boga całym sercem, staram się jak mogę, aby nie grzeszyć, czytam Pismo Święte, inaczej przeżywam Eucharystię. Myśl o wstąpieniu do zakonu przybrała już pełne stadium. Ta myśl towarzyszy mi na każdym kroku. Modlę się codziennie, aby Bóg pomógł mi w wyborze właściwej drogi i z każdym dniem coraz bardziej jestem przekonana, że zakon to dobry wybór. Jednak boję się nieco. Nie chcę zawieść Boga. Boję się też, ze to co ja nazywam powołaniem okaże się czymś innym. Nie chcę rozczarowania. Chcę o tym tez porozmawiać z siostrą, która uczy mnie religii. Nawet nauka nie daje mi już żadnej satysfakcji, ponieważ czuję radość tylko wtedy kiedy jestem w kościele. Nikt nie wierzy w moje "nawrócenie" (nie wiem czy pogłębienie swojej wiary mogę tak nazwać, ale tak to nazywam). Zawsze byłam wyśmiewana za to, że wierzę i chodzę do kościoła. Ktoś, kto mnie nie zna powiedziałby, że chcę iść do zakonu tylko dlatego że nie chcę iść na studia. A to nie prawda! W szkole mam średnią wysoką, zawsze czerwony pasek. Lubię się uczyć. Nie boję się studiów i pracy, jednak nie czuję, abym była do tego powołana. Płaczę nocami, bo nie wiem co mam myśleć, co mam robić. Niedługo będę musiała wybrać swoją życiową drogę. Chcę aby ten wybór był mądry i dojrzały. Chcę aby Bóg ze mnie był dumny.

Trochę długi wyszedł ten list, ale chciałam powiedzieć wszystko. Potrzebuję pomocy, rady. Chciałam porozmawiać o tym z kapłanem po spowiedzi, ale u mnie niektórzy kapłani preferują spowiedź w pół minuty...Dlatego stwierdziłam, że może dobrze będzie poszukać pomocy u kogoś obcego, kto ma obiektywne spojrzenie i kto się tym zajmuje. Z góry wielkie Bóg zapłać! :) 

(Podpis)